sobota, 5 marca 2016

...

Przez ostatni tydzień nawet chciałam coś tu napisać, ale nie byłam w stanie. Okazało się, że miałam rację. Czasami trzeba zaryzykować. Zaryzykowałam, spróbowałam i... hm... nie żałuję.

To już kolejna tajemnica, która nas łączy, a R. dalej jest chyba przekonany, że nie łączy nas nic. Chociaż nie wiem, czy On jest przekonany o czymkolwiek, co ma związek z naszą znajomością. Czasami chce mi się krzyczeć. Widzę to w Jego oczach; patrzy na mnie nie mówiąc nic, jakby chciał, żebym mu wszystko wytłumaczyła, ale czy można wytłumaczyć komuś uczucia? Więc milczę, i tak sobie siedzimy w kompletnej ciszy, patrząc sobie w oczy. I nie ma w tym żadnej niezręczności. Nawet, co ciekawe, odnajduję w tym jakiś spokój. Czasami mam wrażenie, że przecież moglibyśmy być całkiem szczęśliwi jako para. A potem nachodzi mnie rezygnacja i poczucie, że to bez sensu, że powinnam pozwolić mu być sobą i nie oczekiwać jak naiwna dziewczynka, że On kiedykolwiek uświadomi sobie chociażby to... że nie chce mnie stracić. Bo to by mi wystarczyło. Tylko tyle - i aż tyle. Zawsze podobała mi się astronomia i lubię myśleć o relacjach międzyludzkich w odniesieniu do ciał niebieskich. Więc jeśli porównać nas do planet, to czasami myślę, że nasze orbity są chyba równoległe. Nigdy się nie przetną a jednocześnie pozostaną tak boleśnie bliskie. A jednak jakaś inna część mnie ciągle wierzy, ciągle czeka na cud. Dlaczego ciągle nieracjonalnie wierzę w to, że w tym wypadku warto czekać.? Tylko dlatego, że widzę coś, czego nawet nie potrafię opisać, głęboko na dnie tych dziwnych, zielonkawych oczu, kiedy na mnie patrzą. Przecież to szaleństwo...

Moja najbliższa przyjaciółka stwierdziła nagle, że jestem trochę "ułomna emocjonalnie" i inaczej patrzę na świat niż inni ludzie - to cytat. Jakoś tak zawsze myślałam, że przynajmniej ona mnie rozumie i że choćby nie wiem co, zawsze mogę na nią liczyć. A teraz czuję, że ona właśnie rozumie mnie najmniej, chociaż wie o mnie najwięcej. Przykro mi, bo czuję się tak, jakbym ją zawiodła, a nie rozumiem nawet, o co jej chodzi. Może nie jestem wylewna, może nawet rzeczywiście mam problem z okazywaniem i nazywaniem uczuć, ale to nie znaczy przecież, że ich nie posiadam. Jak ona w ogóle mogła tak pomyśleć? Zależy mi na innych ludziach i na niej też, nawet jeśli im tego nie mówię. Chyba po prostu zakładam, że nie muszę. Zawsze wydawało mi się, że jestem całkiem normalna, chociaż wiadomo, mogłabym być lepszym człowiekiem - jak każdy. Cała ta sytuacja wyprowadziła mnie jednak z równowagi do tego stopnia, że zapytałam R. o opinię na temat mojego zdrowia psychicznego, a On stwierdził, że nie widzi żadnego problemu. Zdałam sobie sprawę, że potrzebuję w swoim życiu Jego spokoju i chłodnej, trzeźwej oceny sytuacji, bo tylko one potrafią mnie uspokoić kiedy wszystko się wali... i to takie ironiczne, do tej pory myślałam przecież, że to On mnie potrzebuje w tym właśnie celu.

1 komentarz:

  1. Astronomia. Moja miłość z dzieciństwa. Spodobało mi się Twoje porównanie orbit do relacji międzyludzkich, chociaż z tym trzymaniem dystansu różnie bywa. Czasami tory dwóch ciał niebieskich przetną się, a czasami nawet zderzą. Jednak wszystko wymaga czasu.

    OdpowiedzUsuń