Mówisz, że gniew mam w oczach. Bo po nocy błądzę
I darmo wzrok mój światła w ciemnościach wygląda.
Przestałam rozumieć świat. Stoję na krawędzi - zawsze potrafiłam balansować na krawędziach, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej...? Ale tym razem pod stopami mam otchłań. Przez niektórych nazywaną szaleństwem. Jeden fałszywy krok i polecę w dół.
Nie rozumiem, dlaczego na świecie jest 7 miliardów ludzi, a robimy wszystko, żeby nawet przypadkiem nie spojrzeć sobie w oczy. Dlaczego zachowujemy się jakbyśmy zazdrośnie strzegli tych naszych granic, za którymi - powiedzcie mi, że się mylę! - jesteśmy tak cholernie samotni i niezrozumiani. Lubię przyglądać się ludziom, lubię na nich patrzeć i zastanawiać się, o czym myślą i dokąd idą, bo jednak uważam, że to ludzie są najważniejsi. I też czasami chciałabym z kimś porozmawiać, nie o sobie i nie o tym, co dzisiaj robiłam, a właściwie nawet nie o rozmowę chodzi - tylko chciałabym mieć kogoś, o czyje ramię mogłabym się oprzeć i milczeć razem z nim. W moim życiu nie ma już tak naprawdę nic wesołego. Nie ma żadnego człowieka, który byłby w stanie rozjaśnić mrok jakąś iskierką szczęścia, bo chyba nikomu nie zależy. Przepraszam, pomyliłam się - jest jedna osoba, której zależy na moim szczęściu. Ale czasami mam wrażenie, że ona przeze mnie jest tylko bardziej smutna.
Mieszkam w złotej klatce, w której dobrowolnie dałam się zamknąć, ba, sama zbudowałam jej granice, ale jestem w niej sama i nikt mnie w niej nie odwiedza. Gdybym nawet spróbowała wyjaśnić, dlaczego nikt mnie nie odwiedza, to i tak nikt by nie uwierzył, więc pozostawię to niedopowiedziane. Od czasu do czasu ktoś dzwoni, żeby skontrolować, czy dalej go kocham i nie uciekam. To wszystko. Niezbyt wesoły obraz, prawda? To nie tak, że nie chcę tego zmienić. Już chcę. I wiecie - zrobiłam dzisiaj coś, czego nigdy nie robiłam. Napisałam do kolegi z grupy, czy nie chciałby pójść ze mną piwo. Sam mnie pytał, czy zostaję na weekend, więc uznałam, że mogę wyjechać z taką propozycją. Nie wiem, czego się właściwie spodziewałam, ale chyba po cichu liczyłam na to, że on jednak naprawdę chce mnie poznać, a nie tak tylko zagaduje. Że może on wolałby widzieć mnie szczęśliwą niż zapłakaną - to takie chyba dość ludzkie, nie wymagałam żadnych cudów. Odpisał "zobaczymy", więc to zdaje się taka grzeczna forma odmowy, albo ja nie rozumiem. W każdym razie to mi uświadomiło, że z klatek nie wychodzi się tak łatwo, jak myślałam. Powinnam wiedzieć - uciekłam już z klatki szczęśliwego związku, w którym nie czułam nic, i to też nie było łatwe. Ale coś mi mówi, że tym razem będzie dużo trudniej, bo tym razem muszę pokonać coś więcej, niż zewnętrzne bariery zbudowane przez kogoś innego.